Wysadzam żonę u przyjaciółki. Robią babski wieczór. Chciała zjawić się przed dziewczynami i pomóc. Sam mam wyjść z kolegami na miasto, zamierzam odstawić auto pod dom i pojechać taxi.
Pozostaje mi wolna godzina. Dzwonię do Mony, chociaż nie liczę, że się z nią umówię.
Jest sobota, późne popołudnie – myślę. – Lepiej nie robić sobie nadziei.
Momentalnie się ożywiam, gdy odbiera.
– Jestem niedaleko, chętnie cię odwiedzę – szczebioczę. – Jesteś u siebie? Masz czas?
– Mam czas. O której chcesz być?
– Najlepiej za dziesięć minut.
– No nie! – woła z niedowierzaniem. – Tak teraz, zaraz?
– Tak, bo jestem w drodze, przejazdem. Później nie będę mógł.
– No dobrze… – Słyszę westchnienie. – A wiesz jak dojechać?
– Byłem już u ciebie.
– To jedź powoli. Nie jestem wyszykowana.
– A mogę mieć prośbę? – pytam do przesady grzecznie.
– Pewnie chcesz, żebym się jakoś specjalnie ubrała – odpowiada zblazowana.
Zawstydza mnie. Jakby chce obnażyć moją przewidywalność. Pragnę przytrzeć jej nosa.
– Ubierz się normalnie – mówię.
Jestem z siebie dumny, bo nie wie, co powiedzieć.
– To znaczy jak? – pyta zdezorientowana. – Mam założyć spodnie?
– Nie, nie! – Śmieję się pod nosem. – Chciałbym, żebyś wyglądała jak studentka. Taka z dobrego domu, ale atrakcyjna. Możesz założyć sukienkę, albo spódnicę. Nie ubieraj się tylko zbyt wieczorowo, ani za ostro.
– Uważasz, że ostatnio wyglądałam za ostro? – pyta z przekąsem.
– Wyglądałaś elegancko, bardzo mi się podobałaś. Po prostu, tym razem wolę, abyś zaprezentowała się naturalnie.
– Dobrze. – Słyszę chichot. – Popracuję nad tym.
Kiedy się rozłączam, jestem cały w skowronkach. Cieszy mnie, że ugięła się do terminu. Jestem zadowolony, że nie wyszedłem na frajera, o oklepanych upodobaniach.
Jestem blisko. Część trasy pokonałem w trakcie rozmowy. Jadę przepisową pięćdziesiątką, ale jak na ironię, mam same zielone światła… Po pięciu minutach jestem na miejscu. Parkuję pod blokiem Mony, praktycznie pod klatką.
Zadzwonię zapobiegawczo do żony – postanawiam. – Będę upierdliwy, żeby nie miała ochoty wydzwaniać, kiedy będziemy się pieprzyć.
Jest zajęta i od razu mnie spławia. Ruszam powoli do windy, która na mnie czeka. Nie wiem co ze sobą zrobić. Mierzę telefonem, ile czasu wjeżdża na dwudzieste trzecie piętro… Kurs trwa pięćdziesiąt sekund. Aż i tylko. Wciąż zostało parę minut i czekam pod drzwiami. Oczywiście, mam erekcję.
Za łatwo mi idzie – łapie mnie zwątpienie. – Podejrzane, że Mona zawsze odbiera, już dwa razy z rzędu… Może ma małe obłożenie, bo inne dziewczyny są mniej rozpuszczone i tańsze?
Za dużo myślę – otrząsam się. – Fanaberie są kosztowne.
Gdy naciskam dzwonek, od razu otwiera.
– To ty!? – Kokieteryjnie się uśmiecha.
Bezceremonialnie mierzę ją od stóp do głów: założyła fioletową, asymetryczną sukienkę do kolan, buty na obcasie i nic więcej. Wraca mi szampański nastrój.
– Jestem przejazdem – stwierdzam. – Na krótko.
– Szybki numerek? – Puszcza do mnie oko.
– Nie tak szybki, jak ostatnio. – Śmieję się.
– Zobaczymy. – Rzuca mi wyzwanie. – Chcesz coś do picia?
– Poproszę herbatę.
– Ruszaj do łazienki, skoro ci się śpieszy. Zrobię w międzyczasie.
Idzie do kuchni i wstawia wodę. Ściągam buty, wyłączam telefon. Zdejmuję marynarkę i rzucam na fotel. Po minucie jestem pod prysznicem. Gdy wychodzę, drogi sprzęt audio odtwarza klubową muzykę, tak na jeden procent możliwości kolumn. Właścicielka stoi przy barze w samej bieliźnie i zalewa kubek wrzątkiem.
– Słodzisz? – pyta.
– Możesz wsypać jedną łyżeczkę.
Zachodzę ją od tyłu, gdy miesza. Wspieram się o blat i biorę ją między ramiona.
– Mogę cię całować po szyi? – szepczę jej do ucha.
Pochyla głowę i odgarnia włosy. Dotykam ustami jej karku i stopniowo schodzę niżej. Po drodze rozpinam biustonosz.
– Gorące masz ciało. – Zauważam.
– Chwilę przed twoim przyjazdem brałam gorący prysznic – wyjaśnia chłodno.
– Szkoda, że nie ja tak działam na ciebie – cedzę z wyrzutem.
Klękam za nią i zsuwam stringi do poziomu bioder. Pieszczę językiem przedziałek między pośladkami, gdzie kończy się kość ogonowa. Później chwytam za kostkę i odstawiam stopę na bok, aby stała w rozkroku. Całuję uda od wewnątrz.
Boskie nogi – myślę. – I ten jej zapach… Nie wolno lizać.
Ostentacyjnie zaciągam się aromatem pochwy.
– Śpieszysz się podobno. – Mona wzdycha, łokciami się kładzie na blacie.
– Nie tak bardzo.
Trzymam ją za pośladki i całuję uda coraz wyżej. Wydaje się zakłopotana.
– Może chcesz, żebym zajęła się tobą?
– Gdzie przejdziemy? – pytam spod jej krocza.
Mona wyrywa się i odwraca. Spogląda mi z góry w oczy.
– Jest mi wszystko jedno, gdzie będę robiła ci laskę.
Czuję, jak we mnie wrze i widzę jak przez mgłę. Ma zaczerwienione policzki.
– Pójdę po gumki – stwierdza.
Wymyka się na „Teren prywatny”. Kiedy wstaję, kręci mi się w głowie. Siadam na brzegu łóżka i kładę się na plecach.
Wraca po paru sekundach i przede mną kuca. Podnoszę się na łokciach, aby mieć kontakt wzrokowy. Wolę nie przekarmiać jej wybujałego ego, ale nic się nie da ukryć. Mój penis, w pełnej gotowości, aż ocieka preejakulatem.
– Stały element programu? – pyta, dotykając ujścia.
Na jej palcu pozostaje lśniąca kropla. Maskuję zakłopotanie uśmiechem, ale jej dotyk bardzo mnie rozpala. Poddaję się, przestaję cokolwiek odgrywać.
Prezerwatywę ma naszykowaną. Obciąga napletek do połowy i zakłada, tym razem idzie jej nawet sprawnie. Zastanawiam się, dlaczego nie obciągnęła do końca? Żebym mniej czuł, aby było dłużej? Czy sobie ułatwia, żeby rolka nie zablokowała się za żołędzią?
Mam tak nabrzmiałego kutasa, że jęczę przy rozwijaniu gumy.
– Chyba rzadko facetom stawiasz, zanim założysz? – odzywam się.
– Połowie stoi, jak wejdą. – Mona uśmiecha się próżnie. – Po prysznicu stoi każdemu.
– Bardzo dobrze to rozumiem. – Biorę głęboki oddech. – Pamiętaj, dziś mam większe wymagania.
– Laskę można tak robić, żeby skończyć – droczy się. – Albo tak, żeby była grą wstępną.
– Chcę cię zaliczyć. Rób tak, żeby było jak najdłużej.
– A miał być szybki numerek. – Przekornie przechyla głowę.
– Będzie szybki, ale w moim tego słowa znaczeniu.
Mona jest odmieniona i dokłada starań. Rozkoszuję się jej chętnymi ustami. Urzekają mnie jej nagie piersi i majtki, które zostawiła opuszczone, jak przy blacie. Obciąga lewą ręką, a prawą masuje jądra… Robi to wspaniale, mimo gumy, albo jestem tak podniecony. Wzdycham głośno.
– Na pewno się nie spóźnisz? – odzywa się, bardziej do mojego penisa niż do mnie.
– Spokojnie – odpowiadam. – Będę szybciej jechać.
– A może chcesz już wejść we mnie? Zaczniemy od tyłu?
– Dobrze.
Wstaje i ściąga stringi do połowy ud. Kiedy opadają na podłogę, kopie je na fotel, następnie wchodzi na łóżko. Opiera się łokciami o wezgłowie. Łączy kolana i prowokacyjnie się wypina. Bez oświetlenia nad łóżkiem nastrój jest intymny, jej szparka wydaje się dziewiczo zaciśnięta i mała.
Poza jak wezwanie do działania.
Nachylam się nad nią i wjeżdżam. Znowu mnie nurtuje, czy wszystkie dziwki są takie ciasne i gorące… Raczej wątpię. Mimowolnie posuwam ją w rytm muzyki. Tempo jest dość szybkie i po paru minutach czuję, że jestem blisko. Wychodzę.
– Pójdziemy do kuchni – zarządzam.
Mona staje przy barze, jak przy mieszaniu herbaty.
– Okno zamknę – Wychyla się i przekręca klamkę.
Pcham ją na blat i w nią wchodzę. Kiedy się opieram, czuję, że jest chłodny.
– Nie jest ci zimno? – pytam.
– Ciepło mi… – Wzdycha. – Jestem bardzo gorąca.
– Na pewno. – Chwytam ją mocno za biodra. – Szczególnie gorącą masz cipkę.
Przydała się chwila przerwy, bo ryzyko wytrysku minęło. Mogę pieprzyć ją głęboko, tak jak lubię. Zresztą, Mona również jest zadowolona, wkrótce zaczyna nieśmiało jęczeć… Wiem, że albo ma orgazm, albo jest tuż przed, bo prążki pochwy oplatają mojego penisa coraz mocniej, czuję mrowienie… Zwalniam, bo za moment nie wytrzymam.
– Czy jak weźmiesz mi do ust, to będę cię mógł jeszcze posunąć? – upewniam się.
– Tak. – Mona wzdycha. – Byłam tak blisko… Czemu przerwałeś?
– Też byłem blisko.
Kiedy z niej wychodzę, spada na mnie kubeł zimnej wody. Widzę pękniętą prezerwatywę. Wisi, na całej długości jest rozdarta.
– Zdrowa jesteś? – pytam przejęty.
– Na sto procent.
Jest ostrożna – gorączkowo się pocieszam. – Nawet loda robi z gumką. Cipka bez podrażnień, zdrowo pachnie… Na pewno nie ma infekcji. Duża szansa, że ma rację.
– Często ci pękają gumy?
– Pierwszy raz. – Wsadza sobie palec w pochwę. – W sumie to dobrze, że się we mnie nie spuściłeś. Jeszcze bym zaszła.
– Nie bierzesz pigułek?
– Nie. – Kręci głową.
Oszukuje. – Myślę, biorę głębszy oddech. – Jest pieprznięta.
– Nie wierzę ci. – Uśmiecham się krzywo.
– Nie musisz. – Wzrusza ramionami.
Wracamy na łóżko.
– Teraz ty zakładasz. – Wręcza mi prezerwatywę.
Jest irytująco rozbawiona. Wypina się z nonszalanckim wdziękiem. Mój penis jest nieprzerwanie gotowy do działania, mimo stresu.
Kiedy już w niej jestem, nachodzą mnie ponure myśli. Dręczy mnie, że się nie umyłem zanim założyłem gumę… Jeśli są na mnie jakieś wirusy czy bakterie, właśnie mnie zarażają… Tracę czucie i seks staje się mechaniczny.
Później patrzę na jej tyłek i od razu jest mi lepiej. Przypomina mi się chwila, kiedy staliśmy przy oknie. Wyobrażam sobie, że doszedłem w Monie, jak z jej pochwy cieknie sperma i mam orgazm.
Kładę się na wznak, spocony i wyczerpany. Żałuję, że nie doszedłem wcześniej, gdy pękła guma. Jak już ryzykować, to najlepiej na całego – myślę.
Mona leży na brzuchu i na mnie patrzy.
– Nadal się śpieszysz? – zagaduje.
– Nadal, chociaż nie wygląda. Muszę zaraz jechać.
– Nieźle dziś zaszaleliśmy. – Uśmiecha się szelmowsko.
– Niezła przygoda! – Wzdycham i się przeciągam.
– Ale bez happy endu. – Chichocze.
– Tylko co zasługuje na miano happy endu? – pytam.
– Ciąża i ślub! – wypala, jakby to było oczywiste.
Parskamy śmiechem. Po chwili Mona poważnieje i wnikliwie ogląda gumę. Zastygam, przyglądając się ekspertyzie. Zaczynam się ubierać dopiero, gdy odchodzi do łazienki. Kiedy zakładam marynarkę, kątem oka dostrzegam, jak wraca, trzymając coś w palcach.
A jednak, znów pękła guma! – myślę z niepokojem.
Kiedy podaje mi zegarek, oddycham z ulgą.
– Zapomniałbyś – upomina mnie palcem. – Fajny.
– Dziękuję.
Ujmuje mnie jej uczciwość. Z drugiej strony, pozbawiła mnie pretekstu, aby ją odwiedzić… Zapinam czasomierz na nadgarstku, wciągam buty. Jestem gotowy do wyjścia.
– Jedź ostrożnie – odzywa się Mona. – Jak widzisz, czasami lepiej jechać dłużej.
Znowu się śmiejemy. Wychodzę na chwilę na klatkę, aby ściągnąć windę i wracam.
– Na razie. – Obejmuję ją i ściskam. – Muszę już uciekać.
– Uciekaj.
Patrzy na mnie, jakbyśmy od dawna się znali. Brak chłodnego profesjonalizmu wprawia mnie w zakłopotanie. Mimo wszystko, przyjemnie mieć ją w ramionach.
Za szybko słyszę stuknięcie drzwi windy… Musiała być gdzieś na górze. Nie mam zamiaru przeciągać pożegnania o kolejne dwie minuty, puszczam Monę i wybiegam.