Gdy czytałem „Moją Panią”, opis chłosty, miałem gęsią skórkę. Czułem łaskotanie w brzuchu.
Oglądałem dużo pornografii i już natykałem się na takie sceny. Zawsze wychodziłem, jakbym robił coś niewłaściwego. Po lekturze dotarło do mnie, że narzucam sobie cenzurę. Uniki wydały mi się tchórzliwe. Wszedłem na witrynę porno.
Otworzyłem amatorski show pary studentów, zarejestrowany przez jakiegoś widza. Brodaty chłopak, w luźnym dresie, wymierzał pasy nachylonej nad biurkiem, długowłosej fit-brunetce, ubranej jedynie w stanik. Przy każdym z dwudziestu razów wydawała z siebie ostry krzyk. Po ostatnim usiadła na wprost laptopa i czytała komentarze. Jej biust wymownie unosił się od głębokich wdechów.
– Niektórzy tu bzdury piszą – powiedziała, uśmiechając się lekceważąco. – Seks normalny jest nudny. Trzeba dodać pikanterii.
Na zarumienionych policzkach widziałem rozmazany tusz, ale w oczach miała satysfakcję.
Kolejny film został nakręcony na wielkim łożu przez sadystycznego „tatę”. Okładał młodziutką, filigranową blondynkę ciężką, skórzaną packą. Nie patyczkował się. Uderzenia zostawiały na jej ciele bezlitosne pręgi. Kiedy pod skórą pojawiły się plamy od krwiaków, co jakiś czas ją pytał, czy nie ma dosyć. „Córcia” nieugięcie powtarzała, że zasłużyła na więcej, co go zarówno bawiło i zaskakiwało.
Byłem poruszony siłą ciosów, ich ilością i skalą obrażeń. Pokonałem swój moralny opór i nie przerwałem oglądania, mimo niepokoju, że ekstaza na jej twarzy wywołuje we mnie podniecenie. Gdy tatusiek uznał, że czas skończyć, odczuwałem ulgę, jednak po paru godzinach pragnąłem obejrzeć film ponownie… Niestety został usunięty. Zastanawiałem się nad powodem, czy było nim naruszenie prywatności czy raczej przekroczenie zasad?
„Łatwo jest czerpać przyjemność z czyjegoś bólu” – myślałem, próbując zasnąć. – „To takie typowo ludzkie. Ale bardziej mnie pociąga doznawanie od bólu przyjemności.”
* * *
Nazajutrz pokłóciliśmy się z żoną o banały, ale obrażona była dość konkretnie. Myślałem o chłoście niemal z uporem maniaka i poniekąd cieszyłem się, że mam pretekst… Zabrałem z szafy gruby, męski pas, skórzany z metalową sprzączką.
Kiedy poszedłem do małżonki z pojednawczą misją, siedziała ostentacyjnie nieobecna, zapatrzona w telefon.
– Przepraszam – zagaiłem tonem skruchy. – Mogę wziąć na siebie całą winę, ale jest warunek…
Zamilkłem. Podniosła oczy i przez moment przyglądała mi się zaintrygowana.
– Wymierzysz mi karę – dokończyłem.
– Nie – ucięła.
Próbowała na mnie patrzeć z teatralnym chłodem, ale mój nachalnie asertywny wzrok dawał jej do zrozumienia, że łatwo się mnie nie pozbędzie. Podniosła się, podeszła do kuchni i chwyciła czajnik. Nalała do niego zimnej wody.
– Oboje osiągniemy korzyści. – Zagrodziłem jej powrotną drogę. – Wyładujesz złość.
– Nie mam ochoty – burknęła.
– Proszę, zbij mnie. – Wyciągnąłem do niej rękę z pasem. – Czuję, że dziś tego potrzebuję.
Kiedy próbowała mnie ominąć, desperacko wcisnąłem jej go do ręki. Parę sekund mu się przyglądała, jakby oceniając grubość skóry, jakość wykonania…
– Co prawda nie chcę. – Wzruszyła ramionami. – Ale chyba muszę.
„Udaje niewiniątko, ale świecą jej się oczy” – pomyślałem. – „Co za zakłamana pinda.”
– Dziękuję, kochanie. – Uśmiechałem się wazeliniarsko. – Nie wiesz nawet, jaki jestem wdzięczny.
Po paru sekundach byłem na kanapie. Leżałem na brzuchu, rozebrany, trzymając pod twarzą poduszkę. Czekałem w nieoczekiwanie szampańskim nastroju, z niecierpliwością, aż zagotuje się woda i przyjdzie kolej na mnie.
Ledwie co poczułem pierwszy pas w pośladki.
„Sprawdza linię lotu” – oceniałem.
Po drugim już rozumiałem, że tak według niej wygląda bicie.
– To co robisz, to jakieś głaskanie – zasugerowałem drwiąco. – Jakby zabrakło ci siły.
Podziałało. Trzeci raz rozlał po mojej skórze falę ciepła. I następne.
– Widać ślady? – zapytałem.
– Tylko trochę – powiedziała.
– Bij mnie mocniej – zarządziłem. – Jak już skończysz, chcę mieć dobre zdjęcie.
– Postaram się – obiecała z ironiczną uprzejmością.
Zamachnęła się porządnie. Pas aż skleił się ze skórą. Chciałem krzyczeć, ale zacisnąłem zęby. Nie mogłem jej płoszyć, kiedy nareszcie coś czułem! Gdy kolejny raz spadł w to samo miejsce, pieczenie mnie rozgrzewało. Pragnąłem więcej i mocniej.
„Zbyt miejscowo.” – Przeszkadzało, że się ogranicza do pośladków.
Przekręciłem do niej głowę. Z pasem było jej do twarzy.
– Chcę oberwać po plecach – poleciłem.
Przerwała na moment bicie.
– Co jeśli ci zrobię krzywdę? – zapytała, kręcąc głową.
– Plecy są do bicia idealne – zasugerowałem. – To duża płaszczyzna, łatwo w nie wcelować.
Po chwili dostałem, co chciałem. Była już rozgrzana, wprawiona i odpowiednio dynamiczna. Każdy cios był świetny. Najwspanialszy wyszedł przypadkowo, kiedy uderzyła bokiem. Ostre cięcie z asymetrią, inne od równomiernego rwania, do którego zaczynałem się powoli przyzwyczajać. Instynktownie wyobrażałem sobie kształt pręgi.
„Zostawiła perfekcyjny ślad” – oceniałem.
– Sorry, musiało zaboleć. – Jak na złość przerwała.
– Tak – przyznałem. – To najlepszy z razów. Jedź przez całe plecy.
– Nie będę cię bić po nerkach – zaprotestowała.
– Pomiń nerki – zgodziłem się szybko, by nie tracić czasu. – A resztę bij jak najmocniej!
Znów zacząłem odczuwać upragnione razy. Po kilku następnych, ból zaczynał mnie upajać, jakby koił i przynosił ulgę.
– Nie przestawaj – jęknąłem z wyrzutem, gdy skończyła.
– Myślę, że już ci wystarczy – oznajmiła.
– Zrób mi zdjęcie telefonem – poprosiłem.
Oglądałem się bez satysfakcji. Poza jednym finezyjnym zawijasem było zaledwie różowo.
– Mało widać – narzekałem. – I ten wolny obszar przy łopatkach…
– Kładź się, skoro tak marudzisz. – Żona uśmiechnęła się cynicznie.
W końcu używała dużo siły. Nie kontrolowała pasa i często uderzała bokiem. Szło jej nadzwyczajnie dobrze, spinałem się całym ciałem.
„Lepiej, gdy jest mocniej” – myślałem – „Lepiej, kiedy tnie… To najlepsze chwile!”
Nowe razy nakładały się na stare. Skóra piekła mnie, jak od oparzeń.
„Pokutnicy biczownicy” – olśniło mnie – „doznawali w ramach pokuty ekstazy… Publiczna perwersja!”
– Jeszcze! – jęknąłem, kiedy przerwała.
– Zmęczyłam się – odparła stanowczo. – Już wystarczy.
Ciężko oddychała, miała rumieńce na twarzy. Rzuciła pas na podłogę i się przy mnie położyła.
Przekręciłem się na plecy. Paliło mnie całe ciało, ale czułem euforię i ogromną radość. Początkowo wyszczerzyłem zęby, po chwili wybuchnąłem śmiechem. Żona przyglądała mi się zdezorientowana. Chciałem jej wyjaśnić, co się ze mną dzieje, ale nie mogłem przez kilka minut wydusić słowa.
Później ogarnęło mnie silne wzruszenie. Nie chciałem tego okazać i zamknąłem oczy, ale łzy mi same napływały pod powieki. W końcu rozlały się po twarzy i nie mogłem ich ukryć. Zacząłem cicho łkać, a później płakać.
– Cały drżę z rozkoszy – wykrztusiłem.
– Widzę, przykryję cię kocem – powiedziała żona z troską. – Płacz, jeśli to pomaga.
– Muszę, bo nad sobą nie panuję. – Na jej słowa znów załkałem. – Mogliśmy to robić od dawna. – Parsknąłem chichotem. – Miałem to na wyciągnięcie ręki, a nie korzystałem… Dowiedziałem się po latach.
– Lepiej późno niż wcale – stwierdziła żona.
– Jestem na emocjonalnym haju – powiedziałem. – Trudno to opisać słowami.
– Do czego byś to porównał? – zapytała.
Przeżyliśmy razem wiele doniosłych wydarzeń, jak narodziny syna czy ślub. Gorączkowo się zastanawiałem, jak jej nie urazić. Nie chciałem deprecjonować kręgosłupa związku i szukałem w głowie czegoś odpowiednio banalnego.
– Kiedyś zginął nam pies – powiedziałem po dłuższym namyśle. – Pamiętasz, spisaliśmy go na straty. Kiedy się znalazł, po tygodniu, cały, tylko trochę głodny, skakaliśmy oboje ze szczęścia. Ty się nawet popłakałaś.
– Tak właśnie się teraz czujesz?
– Można powiedzieć, że podobnie, ale przemnóż to przez pięć, albo dziesięć.
– Aż tak? – Patrzyła na mnie z niedowierzaniem.
– To taki psychiczny orgazm – powiedziałem. – Dużo lepszy niż zwykły.