Gdy patrzyłem na kalendarz, odliczałem, ile dni pozostało do spotkania z Moną. Wszystko mi o niej przypominało: wieżowce „Manhattanu”, chociaż dawno już tam nie mieszkała, klubowa muzyka… Nawet kominy elektrociepłowni, które kiedyś widziałem z jej okien. Zacząłem się zastanawiać, czy ze mną wszystko w porządku.
Odezwałem się do kilka lat starszej koleżanki. Opisałem, w jakim stanie się znalazłem.
– Brakuje mi jej – wyjaśniałem. – Chcę zadzwonić, ale nie wypada. Czułbym się niezręcznie, bo wiesz, ona przecież jest dziwką… Nie dzwoni się bez powodu.
– Robisz problem z niczego – oceniła. – Dobrze, że ci się podoba, w końcu taka jej rola. Skoro się z nią dobrze bawisz, baw się dobrze…
– Co byś zrobiła? – zapytałem. – Nie chodziłem jeszcze na randki z prostytutką.
– Wyluzuj, znasz się na rzeczy – doradziła. – Podejdź do niej, jak do zwykłej kobiety.
* * *
Zadzwoniłem w środę wieczorem.
– Będziesz mieć czas w czwartek? – zapytałem.
– Będę – stwierdziła od razu. – O której chcesz być?
– Może o dziesiątej? – zaproponowałem. – Będzie ci pasować?
– Idealnie, tylko zadzwoń pół godziny wcześniej – powiedziała. – Dziesiąta.
Gdy tylko powtórzyła godzinę, uzmysłowiłem sobie, że się pomyliłem. Chciałem się spotkać o dwudziestej, bo ostatnim razem byłem u niej kwadrans po dwudziestej drugiej… Zakładałem, że palenie, obżeranie się i pieprzenie zajmie nam ze trzy godziny.
„Znowu będę wracać do domu o pierwszej” – pomyślałem. – „Ale skoro pasuje jej idealnie, to się dostosuję… Co mi szkodzi? Będzie, jak za studenckich czasów.”
– Jeszcze jedna sprawa… – przypomniałem sobie. – Mam tylko końcówkę… Wiesz dobrze czego. Nie wiem, czy zdążę się zaopatrzyć.
– Coś będę miała – stwierdziła.
– Super, dzięki! – ucieszyłem się. – I do zobaczenia.
* * *
W czwartek od rana żyłem spotkaniem. Po pracy wybrałem się na zakupy. Kupiłem bagietkę i łososia w plastrach, bo ryby zwiększają libido… Colę, pomarańcze, wytrawne wedlowskie praliny… Na wszelki wypadek, gdyby nie lubiła gorzkiej czekolady, dokupiłem mleczną z karmelizowanymi migdałami. Słodką do bólu.
Przy okazji, zwróciłem uwagę na przepaloną żarówkę w samochodzie – przednie lewe światło mijania. Pojechałem na stację, gdzie za drobny napiwek mi ją wymieniono. Wracając do domu, po blancie, lepiej nie prowokować Policji.
Po powrocie z zakupów wziąłem kąpiel. Specjalnie na tę okazję kupiłem markowy żel do kąpieli, kuszący apetycznym aromatem. Obciąłem paznokcie i spiłowałem krawędzie, aby były gładkie. Ogoliłem się, nakremowałem twarz i ręce, stopy. Wyperfumowałem się. Założyłem łobuzerską koszulę i dżinsy, szpanerski zegarek… Przykręciłem blanta.
O dwudziestej trzydzieści nie miałem pomysłów, co mógłbym jeszcze zrobić. Wystarczyłoby czasu, aby obejrzeć jakiś film, ale nie potrafiłbym się skupić. Pozostało mi półtorej godziny nudy.
Zadzwoniłem. W pierwszej chwili usłyszałem długi sygnał i się ucieszyłem, ale po paru sekundach rozległ się komunikat: „abonent czasowo niedostępny”. Wytłumaczyłem sobie, że na moment straciła zasięg i po minucie spróbowałem się znowu dodzwonić, niestety bez skutku.
„Pewnie ma teraz klienta” – pomyślałem i od razu zepsuł mi się humor. – „Wyjaśniło się, dlaczego tak idealnie pasowała jej dwudziesta druga… Miała okres i musi odrobić straty. Dlaczego miałaby dziś rezygnować z pracy? Czemu miałaby właśnie dla mnie pomniejszać sobie dochód?”
Zacząłem się martwić, że Mona będzie zmęczona. Nie miałem ochoty na seks parę minut po jakimś kliencie… Nie chodziło o to, że będzie to robić z innym, po prostu, wolałem, aby była seksualnie wypoczęta i wrażliwa.
Zadzwoniłem kolejny raz, kwadrans po dwudziestej pierwszej. Telefon nadal był wyłączony.
„Zaplanowała sobie czas co do minuty” – myślałem zawiedziony. – „Wstawiła mnie w grafik na dwudziestą drugą… Powinienem się z tym liczyć od początku. Umawiam się z dziwką.”
Byłem zły na siebie. Raz, że mi się dwudziesta podzieliła przez dwa, a dwa, że się nie wykazałem asertywnością i się nie poprawiłem… Tym bardziej, że na ogół stawiam na swoim.
„Załapię się na ostatnią kolejkę, na własne życzenie” – tak to rozumiałem.
Zaniepokoiłem się, kiedy nie odebrała o wpół do dziesiątej. Nie pasowało mi to do jej precyzyjnego rozkładu. Mieliśmy się skontaktować pół godziny przed spotkaniem. Zacząłem się zastanawiać czy nie utknęła gdzieś na mieście, czy nie rozładowała się jej bateria?
Po kolejnym nieudanym połączeniu poczułem się upokorzony i dotknięty. Doszedłem do wniosku, że ma ważniejszego, stałego klienta. Zapaliłem blanta, którego przygotowałem na wyjazd.
„Ja się dla niej staram, a ona ma mnie w dupie” – myślałem. – „Trzeba być idiotą, żeby się umawiać z dziwką, oczekując specjalnego traktowania. Frajer ze mnie… Powinienem zadzwonić do jakiejś innej. Albo zrobić sobie dobrze i olać te jebane zdziry.”
Byłem przybity i odechciało mi się cokolwiek robić. Jednak nie miałem planów na wieczór, więc zadzwoniłem jeszcze raz, za piętnaście. Usłyszałem najpierw ciągły sygnał, ale później się włączyła poczta. Byłem zaskoczony, że nie odbierała, chociaż była umówiona.
„Pewnie bierze prysznic po spotkaniu” – zgadywałem.
Nie mogła oddzwonić, bo mój numer był prywatny i się nie wyświetlał.
Parę minut przed dwudziestą drugą podjąłem ostatnią próbę.
– Halo. – Usłyszałem oschłe powitanie.
– Umawialiśmy się dzisiaj na spotkanie… – Westchnąłem. – Czy nadal jest aktualne?
– Dlaczego dzwonisz dopiero teraz? – zapytała, wyraźnie wzburzona.
– Dzwoniłem już pół godziny wcześniej – odparłem, zdziwiony jej tonem. – Miałaś wyłączoną komórkę.
– Przecież umawialiśmy się na rano – zawołała.
– Jak na rano? – zapytałem. Zbaraniałem.
– Mówiłeś, że o dziesiątej – powiedziała.
„Wkurwiła się, gdy zadzwoniłem po dwudziestej” – zrozumiałem. – „Dlatego wyłączyła telefon.”
– Chodziło mi o dziesiątą wieczorem – wytłumaczyłem, skruszony.
– Wieczorem jest dwudziesta druga – pouczyła mnie stanowczo. – Dziesiąta jest rano.
– Przepraszam, nie dogadaliśmy się – przyznałem. – O dziesiątej w dni robocze jestem w pracy.
– Jak chcesz, to przyjedź – powiedziała. – Tylko ja już prawie nic nie mam. Wiesz czego.
– Zabiorę – obiecałem. – Znalazłem.
Ubrałem się w chwilę. Całą drogę się zastanawiałem, czemu mnie źle zrozumiała? Pomimo logiki, jej rozumowanie wydawało mi się trochę niedorzeczne. Wspominałem o wieczorze przyjemności…
* * *
Powitała mnie w sweterku i w dżinsach. Nadal była poirytowana.
– Wróciłam z imprezy o piątej – powiedziała. – Nastawiłam sobie budzik na dziewiątą! Nawet nie wiesz, jaka byłam zła, że nie zadzwoniłeś!
Brzmiało to sensownie, przynajmniej w teorii. Faceci najczęściej chodzą na dziwki w godzinach pracy, bo wieczorem dużo trudniej o alibi. Wiele dziewczyn w ogóle nie pracuje wieczorami… Jednak ona wiedziała, że jestem wolny.
– Przepraszam – powtórzyłem. – Źle się zrozumieliśmy.
– Wiesz – stwierdziła – od rana zużyłam prawie wszystko. Zostało może na jedno nabicie.
– Nic się nie stało, rozumiem – powiedziałem, myśląc o spalonym blancie. – Mam pół sztuki.
– Jak zadzwoniłeś – kontynuowała – wiedziałam, że to ty. Byłam zła i wyłączyłam komórkę.
– Domyśliłem się – przyznałem – gdy powiedziałaś o dziesiątej. Wcześniej myślałem, że gdzieś byłaś na mieście i ci się rozładowała bateria.
– Cały czas byłam w domu – powiedziała. – Gdy zadzwoniłeś, wypaliłam lufę i poszłam spać.
– Zdziwiony byłem – odparłem – że się umawiamy, a ty nie odbierasz.
– Jak włączyłam telefon… – Uśmiechała się triumfalnie. – Zadzwoniłeś dosłownie od razu!
„Za dużo sobie wyobraża.” – Wprawiła mnie w zakłopotanie. – „Myśli, że z uporem maniaka wydzwaniałem do niej co dwie minuty. A zadzwoniłem może z pięć razy… Przypadkiem trafiłem na właściwy moment. Niech jej będzie, niech ma satysfakcję… Zakochany młodzian przyjechał.”
– Nie odebrałaś od razu – stwierdziłem z wyrzutem. – Dopiero za drugim razem.
– Miałam wcale nie odbierać – oznajmiła.
– Dobrze, że jednak odebrałaś – powiedziałem. – Przez głupią pomyłkę mielibyśmy wieczór z głowy.
Czułem, że poniosłem już wystarczającą karę i śpiewka Mony zaczynała mnie irytować. Zaczynałem podejrzewać, że interpretuje moje słowa celowo źle, jakby chciała sprawdzić, czy dam się podporządkować. Nie czułem się winny jej humorów, byłem podejrzliwy.
„Czemu założyła, że się zwolnię dla niej z pracy? Jeśli nawet, czemu się nie upewniła, że chodziło o dziesiątą rano? Wystarczyło spytać.”
– Może od razu zapłacę… – Wyciągnąłem portfel. – Aby już mieć to za sobą.
– Głupio się czuję, biorąc od ciebie pieniądze – stwierdziła.
Wyszła do kuchni, zostawiając mnie z banknotami w dłoni. Chwilę się zastanawiałem, co chciała przez to powiedzieć i co mam zrobić.
– Zostawiłem ci kasę na komodzie – zawołałem. – Pod wazonem.
Usiadłem przy ławie. Wyciągnąłem bibuły i zacząłem przygotowywać filtr do jointa.
– Zapalimy fajkę pokoju – zaproponowałem, gdy wróciła. – Tylko muszę zrolować blanta. Miałem naszykowanego, ale wyjarałem, kiedy byłaś niedostępna.
– Może pójdę zrobić w tym czasie coś do jedzenia… – Ucieszyła się. – Widzę, że zrobiłeś zakupy.
– Tak. – Uśmiechnąłem się, pierwszy raz szczerze. – Wolisz gorzkie czekolady czy słodkie?
– Takie i takie – stwierdziła. – Włączę muzykę.
Rolowałem i zastanawiałem się, co z wieczorem.
„Nie pytała o pieniądze… Odebrała telefon, mimo wszystko… Na jej miejscu pewnie też bym się wkurwił, nie ma co się jej dziwić… Co za głupia pomyłka.”
Wreszcie wszystko zaczynało iść w dobrą stronę. Gdy wróciła z kanapkami, blant czekał.
– Zapalmy – zaproponowałem – zanim się rzucimy na jedzenie.
– Proszę ogień. – Podała mi zapalniczkę.
Ciągnęliśmy równym tempem.
– Dobre… – stwierdziła. – Chociaż teraz czuję, że już zrobiło się późno.
– Niestety – przyznałem.
– Zjemy i idziemy do łóżka – stwierdziła. – Właściwie to już jesteśmy!
– Odstawimy po prostu na bok talerze. – Zerknąłem na zegarek. – Trzeba zaraz zaczynać, bo później pośniemy. Nie będzie nam się nic chciało.
– No tak. – Spojrzała na mnie z przekąsem. – A zapłaciłeś.
– Nie o to chodzi. – Czułem się niezręcznie.
– Mówiłam, głupio mi przyjmować pieniądze.
– Nie chciałem, abyś myślała, że cię chcę wykorzystywać – wyjaśniłem.
– Skończmy ten temat – burknęła.
Zaczęła się rozbierać, zrobiłem to samo. Od początku przejęła inicjatywę. Zabezpieczenie, seks oralny, na jeźdźca… Jednak było inaczej, jakby bez spontanicznych gestów.
Zmieniliśmy pozycję i na jakiś czas byłem na niej, ale tym bardziej miałem poczucie, że coś nie gra. Znów weszła na mnie i się położyła na moim torsie. Posuwałem ją od dołu, jak ostatnim razem gdy miała orgazm. Po paru minutach poczułem, że pękła prezerwatywa.
– Mamy wypadek, musimy przerwać – powiedziałem. – Nie wytrzymał kondom.
Wstała ze mnie i zaczęła go oglądać. Przypuszczałem, że został naruszony paznokciem, gdy zmienialiśmy pozycję… Albo jeszcze podczas gry wstępnej.
– Słabo coś nam dziś idzie – stwierdziła. – I znów ta guma.
– Chyba tak – przyznałem. – Może zróbmy sobie przerwę? A później zobaczymy.
– Mam nadzieję, że mnie o nic nie podejrzewasz… – Uśmiechała się przepraszająco.
Wyglądała na zmieszaną, chociaż nie zmartwioną – jakby mi ufała w kwestiach zdrowia.
– Nie podejrzewam – powiedziałem. – Chyba dziś wszystko idzie nie tak, jak chcemy…
Założyłem koszulę i bokserki. Zacząłem rolować kolejnego blanta.
– Czym się zajmujesz poza tym? – zapytałem.
– Pracuję w poligrafii – powiedziała.
– Kiedy to robisz? – zainteresowałem się. – Tak z ciekawości pytam… Bo w środę balowałaś do piątej rano, a na czwartek zaplanowałaś spotkanie o dziesiątej.
– Staram się wszystko pogodzić – stwierdziła. – Mam mały etat. Zresztą, tutaj działam tak na lajcie. Dwóch klientów dziennie mam… Czasami trzech. Maksymalnie czterech. Czasami umawiam u mnie dziewczyny z klientami i odpalają mi część kasy.
– Jakie dziewczyny? – zapytałem.
– Różne – powiedziała. – Nie mają gdzie tego robić, a hotele są drogie.
Nie wiedziałem, na ile jej wierzyć w te rewelacje. Czy faktycznie zaczyna dorabiać na cudzym nierządzie czy może mówi mi to, abym nie oceniał jej przez pryzmat pełnoetatowej dziwki?
– A na czym dokładniej polega twoja praca w poligrafii? – zapytałem.
– Drukuję.
– A co takiego?
– Albumy.
Nie ciągnąłem jej za język wbrew woli… Gdyby chciała mówić, sama powiedziałaby więcej. Wyglądała na przytłoczoną pytaniami.
Włączyła telewizor, bez głosu. Leciał Misiek Koterski Show. Uśmiechnęła się szeroko.
– Nie mogę… – Parsknęła. – On, jak zwykle, musi zrobić z siebie pajaca.
– Pocieszny chłopak – oceniłem. – Robi pozytywne wrażenie, tylko czasem wydaje się mało bystry.
– Kilka razy go spotykałam – powiedziała. – Bywaliśmy na tych samych imprezach.
– Ty z nim? – Ożywiłem się, aż uniosłem brwi.
– Nie, bardziej z widzenia – zaprzeczyła.
– Rozumiem… – Westchnąłem.
– Niezły jest… – stwierdziła. – Zawsze, gdy z nim kręcą program, kluczowe jest ustalenie miejsca, gdzie baluje. Obdzwaniają wszystkich jego znajomych i gdy ktoś go zakapuje, przyjeżdża po niego ekipa z telewizji. Zgarniają go, nieważne, w jakim jest stanie… Przygotowują go. Ubierają, robią makijaż… I nagrywają.
– Rozumiem już… – Wymownie się uśmiechnąłem. – A on stara się wypaść normalnie.
– Dokładnie tak – potwierdziła. – Nie ma łatwo, bo ludzie lubią go wszystkim częstować, gdy tylko się gdzieś pojawi… Zdarza się, że musi odmawiać, bo nie dałby rady. Człowiek impreza.
„Dobrze się urządził” – pomyślałem. – „Robi to co lubi i za bardzo nie musi się o nic martwić… Nie dość, że się dobrze bawi, inni jeszcze mu za to płacą.”
– Chyba też dużo imprezujesz? – zapytałem.
Spojrzała na mnie z wyrzutem.
– Ok, nie będę cię okłamywać – stwierdziła. – Nie pracuję. Mam fikcyjną umowę. To ja płacę, a mój formalny pracodawca odprowadza mi tylko składki ZUS. Dzięki temu mam czas na imprezy… I imprezuję. Zresztą, co miałabym robić? – zapytała.
Znów stałem się podejrzliwy. Zacząłem myśleć, jak rozlicza się finansowo z pracodawcą.
– Czym chciałabyś się zająć, gdybyś zakończyła to zajęcie? – zapytałem.
– Nie wiem… – Zrobiła skwaszoną minę. – Coś się znajdzie… Może jakiś kurs zrobię?
– A co studiowałaś? – zapytałem.
– Przerwałam – stwierdziła.
Żałowałem zadanych pytań. Pomyślałem, że jestem moralizatorski i drętwy. Jak Adaś Miauczyński w „Dniu świra”, kiedy czepiał się syna, Sylwusia… Miałem tę scenę w głowie, gdy zobaczyłem Miśka, a sam byłem nie lepszy, niż sfrustrowany ojciec z filmu.
Przypadkowym zrządzeniem losu w tle grał Josh Wink, ‘Don’t Laugh’, acid house. Ten utwór, raz usłyszany, tkwi w pamięci na zawsze. Ponad ciężkimi, transowymi basami niesie się niepokojący, histerycznie zapętlony śmiech Jokera. Nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że był puentą do sytuacji.
– Tak myślę… – Ziewnąłem. – Po tym ostatnim blancie strasznie senny jestem.
– Mocny był. – Też ziewnęła.
– Przecież nie musimy robić nic na siłę… – stwierdziłem. – To chyba zły dzień.
– Chyba tak – przyznała. – W łóżku też słabo poszło.
– Szkoda, że godzina się pomyliła – dodałem.
– Niestety. – Westchnęła.
– Będę jechał niedługo – powiedziałem.
– Może następnym razem będzie lepiej – stwierdziła.
– Może – wybąkałem.
– Chyba że już nie przyjedziesz – powiedziała, spoglądając mi w oczy.
Nic nie odpowiedziałem.
Pożegnaliśmy się beznamiętnym uściskiem, jakby opuściła nas cała energia. Udawałem, że zasypiam na stojąco, aby zamaskować obojętność. Czułem pustkę.
Gdy wyszedłem na Piotrkowską, strasznie wiało. Ogarnął mnie przenikliwy mróz. Otwierając drzwi samochodu trzęsłem się z zimna. Szyby pokrywał szron, ale nie śpieszyłem się do domu na tyle, aby je skrobać. Włączyłem silnik i czekałem, aż ciepło nawiewu roztopi lód.
Zanim ruszyłem, opuściłem przesłonę słoneczną. Chciałem się przejrzeć w lusterku, aby ocenić, czy bardzo po mnie widać, że paliłem. Zobaczyłem pociesznie przejętą twarz chłopca. Zacząłem się śmiać.